• Z okazji Dnia Kobiet przeprowadziliśmy wywiad z niewiastą, która rządzi całym powiatem. Wystarczy powiedzieć Teresa Wesołowska, a każdy wie, kto to jest. Gdy była małą dziewczynką, chciała zostać pielęgniarką, teraz mogłaby występować w programach kulinarnych. W szczerej rozmowie starosta powiatu łaskiego opowiedziała nam o swoich pasjach, marzeniach i wspomnieniach.

    Milena Chmielewska: – Starostą powiatu została pani przez przypadek. Jak obejmowała pani to ważne stanowisko, czy pojawiły się jakieś obawy, czy raczej traktowała jako kolejną przygodę w swoim życiu?

    Teresa Wesołowska: – Faktycznie było to nowe wyzwanie, bo ja w samorządzie zawodowo nigdy nie pracowałam, a zwłaszcza na takim stanowisku jak starosta czy burmistrz. Trzydzieści sześć lat byłam związana z oświatą i temu oddawałam się w całości i z sercem. Kochałam pracę w szkole i dzieci. Oczywiście, że w takim przypadku pojawiły się obawy. Samorząd to również urząd, różne wydziały, stanowiska i podległe pod niego jednostki, na przykład Powiatowy Zarząd Dróg. Musiałam zapoznać się z zarysem ich funkcjonowania. Do tego dochodzą służby: straż pożarna, policja i tak dalej. To jest ogromna wiedza, którą trzeba przyswoić. Cały czas się uczę. Jednak po dwóch latach jest już o wiele lepiej. Na samym początku to ciężko mi było nawet rozszyfrować niektóre skróty.

    (…)

    Wspomniała Pani, że z mężem jest od ponad 30 lat. Jaka była historia waszej miłości. Jaka jest recepta na tak długi i szczęśliwy związek?

    Poznaliśmy się w Wieluniu. Mąż pochodzi z tego miasta, a ja byłam w studium wychowania przedszkolnego. Zawsze był taki stanowczy i poważny, ale również bardzo szarmancki. Potrafił podać płaszcz i przepuścić w drzwiach. Nie wszyscy mieli takie maniery. W moim mężu ujęło mnie również, że jest mądry, oczytany i bardzo sympatyczny. Wiedział, czego w życiu chce. Dla mnie receptą jest wzajemna wyrozumiałość, zaufanie i troska. Życie razem polega na wybaczaniu. Nikt nie jest doskonały. Moja mama mówiła, żeby nigdy nie iść spać pokłóconym, bo nie wiadomo co rano przyniesie. Staram się stosować tę zasadę, chociaż z natury jestem nerwusem, ale szybko mi przechodzi. Na szczęście mój małżonek jest osobą bardzo cierpliwą, wyrozumiałą i spokojną. Nie żali się na swój los. Ma ogromną pogodę ducha. Ponad życie kocha swoje wnuczki. Syn jest jego najlepszym przyjacielem i odwrotnie. Mimo że nigdy nie poszli razem grać w piłkę czy pojeździć na rowerze, to ich więź jest niesamowita.

    Cały wywiad znajduje się w najnowszym numerze Mojego Łasku

     

     

     

     

    Udostępnij