• Agnieszka Sobczak: – Wakacje, wakacje i po wakacjach. Jak je spędziłeś? Krystian Miksa: – Od lat tak samo, na planie filmowym przy produkcji efektów specjalnych w Warszawie albo każdym innym miejscu w Polsce, gdzie akurat realizowany był dany projekt.

    Mało kto ma taką możliwość. Jak się tam znalazłeś? – Wuj, który ma firmę zajmującą się tworzeniem filmowych efektów specjalnych, zapytał kiedyś, czy nie miałbym ochoty odwiedzić go na planie. Oczywiście, że miałem ochotę. Zgodziłem się i właściwie od pięciu lat spędzam tam każde wakacje. Pierwszy raz pojawiłem się przy produkcji filmu „Felix, Net i Nika: teoretycznie prawdziwa historia” (2012). Miałem wtedy 14 lat.

    W roku szkolnym też tam bywasz czy raczej nie? – Raczej nie. Teraz szczególnie nie, ponieważ jestem w klasie maturalnej o profilu technik reklamy w łaskim „Ekonomiku”.

    Co robisz przy produkcji filmów? – Pomagam przy tworzeniu efektów pirotechnicznych, specjalnych imitujących naturalne zjawiska przyrody, takie jak deszcz, lód, mgła, dym, śnieg leżący czy padający, wiatr oraz działanie człowieka: postrzały, wybuchy, iskry.

    Jest jakaś różnica w produkcji śniegu leżącego, a padającego? – Jasne, że jest i to bardzo duża. Śnieg padający to na przykład śnieg pianowy wytwarzany przez maszyny umożliwiające regulację wielkości płatków. A co najważniejsze, ulega biodegradacji i nie wymaga sprzątania. Śnieg papierowy wykorzystywany jest przy tworzeniu zamieci śnieżnych, a plastikowy foss rozpylany przy pomocy propellerów we wnętrzach. Są też świece śniegowe dające efekty lekkiego śniegu padającego wyłącznie na zewnątrz. A śnieg leżący to śnieg papierowy, display, skrobiowy, polimerowy, pianowy, iskrzący, mieniący i puder celulozowy.

    Jakie ilości śniegu rozpylacie na planie? – Zależy od ujęcia, a przede wszystkim od reżysera. Pamiętam reklamę T-Mobile robioną w zimowej scenerii. Ludzie bawili się na śniegu w parku. Wykorzystaliśmy wtedy sześć ton śniegu. Zdjęcia do reklamy trwały trzy dni, a sprzątanie śniegu tydzień.

    To co widzimy na ekranie, nie wygląda na tak pracochłonne jak jest w rzeczywistości. Ile czasu trzeba spędzić na planie, by opad atmosferyczny był idealnie ujęty przez kamerę? – Pracowaliśmy z Brytyjczykami przy produkcji filmu „Dzwony wojny”. Robiliśmy śnieg padający na biegnących właśnie po śniegu żołnierzy. Zdjęcia trwały wówczas 14 godzin na tym samym podłożu. Po każdym przebiegnięciu żołnierzy należało dołożyć leżącego śniegu. Poza tym kontrolować płatki śniegu padającego, by leciały pod takim kątem przed kamerą, jak życzył sobie tego reżyser. Śnieg produkowaliśmy też w większych ilościach do serialu „Rodzinka.pl”, filmu „Listy do M”, do wszystkich reklam firmy Apart, szczególnie tych świątecznych. Najdłuższy mój pobyt na planie to jednak dwudziestogodzinny maraton przy produkcji reklamy Samsunga.

    A gdy w określonym terminie, gdy macie kręcić sceny w padającym śniegu i akurat sypie, to wykorzystujecie naturalne zjawisko atmosferyczne? – Ze śniegiem bywa różnie. Czasami można wykorzystać naturalne opady. Naturalnego deszczu, niestety, nie wykorzystamy. Robimy „swój” deszcz. Prawdziwego nie widać w kamerze. Nie widać kropli, pojawiają się rozbłyski.

    W jakich produkcjach możemy zobaczyć „wasz” deszcz? – W bardzo wielu. Trudno mi teraz wszystko wymieniać. Ostatnio robiliśmy reklamy dla Biedronki na skateparku w Warszawie. Sceny z chłopakami jeżdżącymi na rowerach bmx, na deskach nagrywane były w deszczu.

    Skoro zajmujecie się pirotechniką, to z ogniem też nie ma problemu. – Żaden problem, ale zawsze z ochroną straży pożarnej zawodowej lub ochotniczej. Pomagałem przy produkcji serialu „Strażacy”. Spaliliśmy wówczas doszczętnie stary opuszczony budynek.

    Rozumiem, że w tej kwestii dubli nie ma… – Nie ma, ale pożar można zatrzymać, ponieważ opiera się przede wszystkim na gazie ziemnym. Cięcie i działamy dalej. Strażacy są zasadniczo zawsze obecni przy produkcji efektów specjalnych. Jedynie przy wytwarzaniu wiatru ich obecność nie jest konieczna.

    Do wytworzenia każdego efektu potrzebne są konkretne maszyny. Potrafisz je wszystkie obsłużyć? – Powiedzmy, że większość, ale nie wszystkie. Nie obsługuję na przykład maszyny do strzałów pneumatycznych. Wytwarza ona ciśnienie do 120 PSI, czyli 8 barów. Bardzo niebezpieczne ciśnienie, nie tylko dla osoby obsługującej.

    Do jakich programów, projektów, filmów pomagałeś robić efekty specjalne? – Pomagałem, jak już wspomniałem, przy serialach „Strażacy”, „Rodzinka.pl”, ale też przy „Blondynce”, „23 wojny Anny” (film się dopiero ukaże na ekranach), wielu reklamach. Ostatnio robiliśmy reklamy Gripex, reklamy dla Orange w roli głównej z Robertem Górskim. To te z tym kioskiem spadającym z nieba albo wjeżdżającym przez ścianę do siłowni. Produkowaliśmy wtedy strzały z kurzu, które potem we właściwy sposób obrabiał komputerowiec. Pomagałem też przy obecnej edycji Top Model. Nie wiem, czy odcinek, w którym driftuje mistrzyni świata Agnieszka Pilarczyk już się ukazał czy dopiero będzie emitowany. Nasze zadanie polegało na wyprodukowaniu wiatru, który odpowiednio będzie eksponował ubrania prezentowane przez modeli i modelki.

    Jacy są ludzie po drugiej stronie ekranu? Jacy są aktorzy, celebryci w bliższym kontakcie? – Mogę powiedzieć oczywiście o tych osobach, z którymi miałem okazję rozmawiać, przebywać. Pewnie i tak wszystkich nie wymienię. Bardzo pogodną osobą jest Joanna Moro. Nie zgrywa gwiazdy. Świetny jest Robert Górski. Nigdy się nie wynosi, jak często reszta ekipy. Najsympatyczniejszym człowiekiem na planie jest Tomasz Karolak. Małgorzata Kożuchowska natomiast zupełnie nie wygląda na swoje lata. Świetnie się trzyma. Wygląda jakby nie miała jeszcze trzydziestki. Poważnym i zdystansowanym, ale miłym człowiekiem jest Artur Żmijewski. Paweł Małaszyński natomiast jest taki, jak go widzimy na ekranie. Po prostu pasuje idealnie do swoich ról. Osadzony po warunkach. Jaki na ekranie, taki w rzeczywistości.

    Praca na planie jest z pewnością dość stresująca. Doświadczyłeś takich sytuacji, gdy trudno panować nad emocjami? – Osobiście na szczęście nie za często. Ale byłem świadkiem, gdy rozwścieczony dźwiękowiec rzucał mikrofonem w operatora kamery, który zrewanżował mu się krzesłem. Jest mnóstwo sytuacji trudnych, ale też wiele komicznych.

    Twoje trudne sytuacje? – Hmm, na przykład gdy mimo ogromnego zmęczenia kilkunastogodzinnym uwijaniem się na planie, muszę taszczyć pod górę maszynę do dymu ważącą ponad 15 kilo.

    Co poza śniegiem, dymem, mgłą czy lodem jesteście w stanie stworzyć na potrzeby filmu? – Współpracujemy z jedną z największych w Europie brytyjską firmą produkującą śnieg SNOW BUSINESS, dlatego w kwestii efektów specjalnych, pirotechnicznych robimy najwięcej śniegu. Poza zjawiskami atmosferycznymi i żywiołami robimy też odstrzały. Na potrzeby filmu wypożyczamy również broń długą i krótką.

    Odstrzały, czyli po prostu strzelaniny między bohaterami filmowymi? – Dokładnie tak. Ktoś dostaje kulkę, płynie krew… Robiliśmy taką strzelaninę w serialu „Klan”. Mnóstwo pracy, by powstała krótka dobra scena. Takie sceny często grają dublerzy. Jedynie 50% aktorów rezygnuje z dublera.

    Dlaczego? To aż tak niebezpieczne? – Sprawdziłem na sobie. Nie jest to nie wiadomo jaki ból, ale nie jest to też zupełnie bezbolesne. W końcu to jednak mały ładunek pirotechniczny.

    Zupełnie inaczej będę oglądała teraz choćby reklamy. Na pewne rzeczy w ogóle nie zwraca się uwagi. Nikt nie zastanawia się podczas zerkania na świąteczną reklamę biżuterii, skąd ten równiutki prószący za oknem śnieg. Ale już scena w niedawno emitowanym w TV filmie „Vinci” z Robertem Więckiewiczem, gdy zapada się asfalt z karetką, robi wrażenie. Przy jakich innych, znanych produkcjach działaliście? – Firma istnieje od 1983 roku, więc filmografię ma już dość bogatą. Z takich najbardziej znanych to: „Poranek Kojota”, „Boża podszewka”, „Zróbmy sobie wnuka”, „Chopin, pragnienie miłości”, „Krzyżacy”, „Nigdy w życiu”, „Wesele”, „Magiczne drzewo”, „Katyń”, „Mała Moskwa”, „Och, Karol”, „Wałęsa, człowiek nadziei”, „Ziarno prawdy”, „Dług”, „Kiler”, „Trzynasty posterunek”, „Skrzydlate świnie”, „Tylko mnie kochaj”, „Syberiada Polska” i wiele, wiele innych. Wymieniłem polskie produkcje, a firma bardzo często i z sukcesami działa przy produkcjach zagranicznych.

    Mówiłeś, że jesteś w klasie maturalnej. A co po maturze? – Może coś, co zawodowo właśnie wyrasta na zainteresowaniach. Szkoła filmowa, operator kamery. Ale nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji. Dobra decyzja. Trzymamy kciuki za jej powodzenie.

    future

    foto: zbiory prywatne

    Udostępnij