• Święta to magiczny czas poświęcony najbliższym. Na przestrzeni lat nieco zmieniły swój wymiar. Zapytaliśmy osoby z tzw. „świecznika”, jakie mają najpiękniejsze bożonarodzeniowe wspomnienia.

     

    Trzydzieści lat temu ogromnym rarytasem były… pomarańcze, na które czekano z niecierpliwością. Choinka była żywa i kolorowa, a nie stonowana w bieli czy srebrze na sztucznym pniu. Własnoręcznie przygotowywano ozdoby. Na stołach królował karp, a w powietrzu unosił się zapach pasty do podłóg. Dzieci z przerażeniem spoglądały na św. Mikołaja w dziwnej masce…

    Jak wspominają święta osoby z różnych pokoleń, które w powiecie łaskim są doskonale znani? Przekonajcie się sami!

     

    Wojciech Łuszczykiewicz,

    wokalista zespołu Video

     

    Wszystkie święta były wspaniałe, zanim dowiedziałem się, że Mikołaj nie istnieje i wszystkie, podczas których moje dzieci wierzyły, że jest. Świąteczne czary związane z prezentami pojawiającymi się znikąd, to najfajniejszy dreszczyk emocji i radości. W tym roku chyba ostatni raz uda mi się „oszukać” młodszą córkę, zatem te święta będę celebrował szczególnie. Chociaż ja i tak wierzę, że Mikołaj istnieje i nikt mnie nie przekona inaczej! Jestem dzieckiem PRL-u, więc najwięcej frajdy sprawiały mi karpie pływające w wannie. Przez 2-3 dni miałem co roku nowe zwierzątka, które, niestety, później w magiczny sposób odpływały rurami prosto do morza. Czasami nawet zostawiały mi list na pożegnanie i pocieszenie. No i do dziś czuję to nie dające się niemal wytrzymać oczekiwanie na jakąś bajkę Disneya w telewizji, bo w tamtych czasach trzeba było czekać na to cały rok.

     

    Beata Magdziak,

    dyrektor Gminnej Biblioteki Publicznej

    w Sędziejowicach

     

    „Żyła sobie w chatce wiatrem podszytej czarownica Agata, baba paskudna aż strach. Kończyła właśnie siedemset siedemdziesiąt lat. Siedziała skulona przy wygasłym piecu i sylabizowała stary pergamin. Było w nim napisane, że jej kontrakt jest ważny jeszcze tylko do południa i koniec. Przyjdzie po nią diabeł Mieszun”(…).

    Moje wspomnienia Świąt Bożego Narodzenia z lat dziecinnych są nierozerwalnie związane z baśnią Vaclava Ctvrtka „Mała zła czarownica”, otrzymanej na gwiazdkę w 1978r. Właśnie na tej książce uczyłam się czytać płynnie, przez całe święta nie mogłam się od niej oderwać. A dlaczego dziecko przez dwa świąteczne dni siedziało pod choinką i z wypiekami na twarzy czytało książeczkę? Lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte to „czasy PRL-u”, jak je dziś nazywamy, choć nie pamiętam, aby w tamtych latach ktoś używał takiego określenia. Książka, a właściwie – świetna książka – to była wartość trudno dostępna. Miałam w domu kilka książeczek z serii „Poczytaj mi mamo”, lecz te krótkie historie nie mogły wciągnąć tak, jak pierwsze zdania „Małej złej czarownicy”. Moje siostry układały na półkach lektury ze szkoły średniej, zbyt trudne dla dziecka. W czarno-białym telewizorze (w często „śnieżących” lub wręcz zupełnie niewidocznych programach, pierwszym i drugim, bo innych nie mieliśmy) trudno było znaleźć coś naprawdę interesującego. Pamiętam audycje, takie jak: „Teleranek”, „Piątek z Pankracym”, „Zrób to sam” Adama Słodowego, film przygodowy „Pippi Langstrum” i cudne dobranocki: „Bolek i Lolek”, „Reksio” „Żwirek i muchomorek”, „Rozbójnik Rumcajs”, „Miś Uszatek” – każdego dnia jeden(!) dziesięciominutowy odcinek. Nic więc dziwnego, że na tej pustyni intelektualnej baśń o czarownicy i diable, który przybył, aby zabrać do piekła złą czarownicę, lecz został przez nią oszukany, wywiedziony na manowce, a dzięki poplątanym losom i perypetiom wszystkich wspaniałych bohaterów nawrócony do pozycji „dobrego diabła” (jak w „Fauście” J.W. Goethego) – zakwitła niczym czarowny kwiat i skradła moje serce już z pierwszym zdaniem!

    Święta mojego dzieciństwa to zapach pomarańczy, z trudem zdobytych w mieście przez mamę, kiedy udało się jej „upolować” te egzotyczne owoce. Przeważnie znajdowały się one w paczce świątecznej, otrzymywanej raz do roku z Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Łasku, w której mój tatuś był pracownikiem. Dlatego na każdą „choinkę” do Mleczarni jechałam autobusem z rodzicami z wielką radością! Święta to także smak banana, zakosztowanego po raz pierwszy w życiu, i rozczarowanie z powodu jego smaku… Sernik, pieczony kilka razy do roku. Sałatka i szynka wiejska. I inne specjały… To także kolędowanie wspólne ze starszymi siostrami, ponieważ to one uczyły mnie wtedy wszystkiego „dorosłego”, były moimi przewodniczkami intelektualnymi, i tak pozostało aż do dziś. Dom aż huczał wtedy od śpiewu, a tatuś śmiał się, że chyba przyjdzie mu zmykać, gdzie pieprz rośnie, bo same baby w domu, zamęczą go na śmierć tym śpiewaniem. To także pasterka, na którą chodziło się pieszo, ale z wielką ochotą, bo było to wydarzenie „nie dla dzieci”, i także tylko raz do roku. Zresztą na każdą mszę chodziliśmy pieszo, kilka kilometrów, czasami po dwa razy dziennie. Do szkoły, sklepu, kościoła, na przystanek, aby jechać do miasta…

    Pewnie trudno dziś zrozumieć, że święta kryły w sobie pewną dozę „tajemnicy”, ponieważ wiązały się także z przybyciem gości do domu, których przyjmowało się przecież tylko „od czasu do czasu”. Nigdy nie było wiadomo, kto się zjawi i kiedy, bo jak już pisałam, stanowiło to dla wszystkich domowników tajemnicę. Nie było telefonów komórkowych, ale także stacjonarnych. Nie było messengera, internetu, komputerów ani żadnego innego środka komunikacji, tylko listy i telegramy. Czy młodzi są w stanie wyobrazić sobie świat w formie oddzielnych punktów i punkcików na mapie, bez żadnych powiązań, nie jako globalną wioskę?…

    My jednak dobrze sobie radziliśmy. Pracowaliśmy, rozwijaliśmy się, kształciliśmy, kochaliśmy, zakładaliśmy rodziny, braliśmy śluby, chrzciliśmy dzieci, nikt się nie mylił w rozrachunkach i stawiał się na czas. Żyliśmy skromniej, ale zdrowiej. Na pewno rozwijaliśmy swoją wyobraźnię i empatię, a życie społeczne kwitło. Dzieci wychowywali współmieszkańcy wiosek. Książki miały ogromny wpływ na człowieka. Dla mnie już wtedy stały się wyznacznikiem życia, miłością i pasją, której jestem wierna do dziś. Jak mój świętej pamięci tato…

    „Mała zła czarownica”, wspomnienie „gwiazdkowego” prezentu sprzed lat – to jedna z pozycji, która mnie ukształtowała. Dlatego gorąco zachęcam rodziców, aby kupowali swoim dzieciom pod choinkę dobre, wartościowe książeczki, bo one pozostaną w ich pamięci na zawsze!

     

    Dariusz Cieślak,

    wójt gminy Sędziejowice

     

    Każde święta były wyjątkowe. Kiedy byłem dzieckiem, wyczekiwałem wymarzonych prezentów i ulubionej… zupy grzybowej. Dziś jako dorosły facet wyczekuję świąt, bo to czas, kiedy mogę się na chwilę zatrzymać, poświęcić cały swój czas najbliższym. Na co dzień tego czasu ciągle brakuje. Jeśli miałbym wybrać najwspanialsze święta, to te z 2017 roku, czyli pierwsze spędzone z naszą córeczką Tosią.

     

    Lidia Sosnowska,

    wiceburmistrz Łasku

     

    Najpiękniejsze to te, w których uczestniczyły już moje dzieci i Wigilia w naszym domu. Wtedy to czuję dumę, że przyczyniam się do spotkania w większym gronie rodzinnym i uświadamiam dzieciom, jak ważna jest rodzina i podtrzymywanie tradycji bożonarodzeniowych. Okres przedświąteczny to okres wszechobecnych porządków, pływających karpi w wannie i oczywiście mycia wszelkiego szkła i kryształów (jak ja tego nie cierpiałam) i na końcu zapach świeżo wypranych sutych firan – to był znak, że jutro nastąpić miała Wigilia. Wszyscy odczuwaliśmy wtedy i docenialiśmy zapach pomarańczy, które tata zakupił specjalnie na święta. 

    Święta spędzone w gronie licznej rodziny. Choinka była ubierana dopiero w przeddzień Wigilii. Kolacja wigilijna nie mogła odbyć się przed pojawieniem się pierwszej gwiazdki, na którą wraz z rodzeństwem wyczekiwaliśmy z nosami przyklejonymi do szyby. Na stole nie mogło zabraknąć dodatkowego nakrycia i sianka pod obrusem. I choć potrawy wigilijne były skromne, to musiało być ich dwanaście. Po kolacji przychodził Mikołaj i rozdawał prezenty. W tych czasach cieszyło mnie wszystko, co znalazło się pod choinką, niezależnie od tego, czy to były paczki ze słodyczami, które rodzice dostawali z pracy, czy pomarańcze, które wtedy lądowały pod choinką. Wszystko było wielkim rarytasem.

     

    Adam Łoniewski,

    dyrektor Łaskiego Domu Kultury

     

    Boże Narodzenie to dla mnie zdecydowanie więcej niż tylko tradycja. To czas głębokiej refleksji, zatrzymania się i spojrzenia na swoje życie z nieco innej, może bardziej „duchowej” perspektywy. Naszą tradycją rodzinną, odkąd przeprowadziliśmy się 10 lat temu do Sędziejowic, stało się kolędowanie. Ten swoiście rozumiany przez nas obyczaj, który stał się centralną częścią wigilijnego wieczoru, to nie tylko śpiewanie kolęd w domowym zaciszu. To wyjście do ludzi i celebracja wspólnego bycia z przyjaciółmi i sąsiadami. Kiedy tylko pierwsza gwiazda błyśnie na niebie, poprzebierani w świąteczne stroje, od Mikołaja, przez renifery, leśne skrzaty, krasnale, na elfach kończąc, odwiedzamy wraz z naszymi dziećmi wszystkie okoliczne domy. Śpiewamy kolędy, dzieląc się opłatkiem i talentami, niosąc uśmiech, życzliwość czy po prostu dziękując, że przyszło nam mieszkać w tak fantastycznym miejscu, wśród osób, które nie tylko wspomagają i troszczą się o nas na najróżniejsze sposoby, ale są też tak po prostu fajnymi zacnymi ludźmi. Nasi sąsiedzi to dla nas wielki dar i ten wieczór jest czasem, kiedy możemy choć symbolicznie złożyć im pokłon szacunku i opłatek dobrosąsiedzkiej zgody. Po takim „wigilijnym rajdzie”, kiedy już wszystkich przy ulicy Leśnej uda nam się odwiedzić, co trwa czasem ładnych parę godzin, zasiadamy do wigilii w gronie rodzinnym. Jest późno, jesteśmy zmęczeni, często zmarznięci, ale szczęśliwi, bo po raz kolejny przypominamy sobie, że ten wieczór uczyć ma nas miłości i dzielenia się sobą jak kawałkiem chleba, a przedziwna matematyka miłości podpowiada, że im mocniej się ją dzieli, tym ona mocniej się mnoży.

     

    Katarzyna Staśkowska,

    rzecznik KPP Łask,

    mistrzyni świata i Europy

    w kulturystyce i fitness

     

    Święta Bożego Narodzenia pachną świerkiem, grzybową i pomarańczami. Tak mi się od razu kojarzą. Te zapachy unosiły się w moim domu rodzinnym w trakcie przygotowań do wigilii. Choinkę wspólnie z bratem i tatą ubieraliśmy 24 grudnia. Mama krzątała się w kuchni, a to było zadanie dla nas. Sama wigilia to także czas wyczekiwania. Zawsze wypatrywałam z bratem pierwszej gwiazdki, żebyśmy całą rodziną mogli zasiąść do kolacji. Święta najczęściej spędzałam z rodzicami, dziadkami. Dom zawsze był pełen ludzi. Tradycyjnie na stole było zostawione wolne nakrycie. Sianko pod obrusem, dzielenie się opłatkiem. Wspólne śpiewanie kolęd w naszym domu zostało do dziś. Tęsknię za czasami, kiedy za oknem był śnieg.

    Po kolacji wigilijnej wspólnie szliśmy na pasterkę. Było to nie lada wyzwanie, zwłaszcza kiedy trzeba było iść pieszo z domu babci kilka kilometrów, bo drogi były zasypane, a w uszy szczypał mróz. Święta to dla mnie czas oddechu i możliwość spędzenia go z bliskimi. Czas, którego ciągle w tym zabieganym trybie życia jak na lekarstwo. Odkąd zaczęłam się przygotowywać do zawodów, jeszcze bardziej doceniam te wszystkie potrawy przygotowywane przez mamę. W mojej restrykcyjnej diecie nie ma najczęściej miejsca na takie dania. W tym roku jednak mam zielone światło od trenera, ale wszystko z umiarem.

    Niech ten świąteczny czas będzie dla nas wyjątkowy, pełen radości i spokoju, spędzony z najbliższymi. Zatrzymajmy się na moment i złapmy oddech.

     

    Karolina Kubiak,

    mistrzyni świata i Europy

    w kickboxingu

     

    Święta zawsze spędzałam w rodzinnym gronie, z mamą, tatą, siostrami i babcią. Teraz spędzam je dodatkowo z chłopakiem i jego rodziną. Każdy każdemu kupował prezent, a zasadą było, że najpierw wspólna kolacja wigilijna składająca się z 12 dań (zawsze liczymy!), a po wielkiej uczcie jedna z osób zakłada czapkę Mikołaja i rozdaje wszystkim prezenty spod choinki. Punktem kulminacyjnym na kolacji zawsze były i do dziś są pierogi z kapustą i grzybami, wszyscy na nie czekają, a mama zwykła podawać je na samiutkim końcu, więc mimo pękających brzuchów zawsze jeszcze znajdujemy miejsce na smaczne pierogi. W dzieciństwie z siostrami wypatrywałyśmy pierwszej gwiazdki na niebie i wówczas siadaliśmy do stołu, dzieliliśmy się opłatkiem i zaczynaliśmy ucztę. Chrzestny co roku przywoził mi torbę słodyczy i prezent. Kiedyś pamiętam jak z siostrami dostałyśmy Pegasusa! Grom nie było końca: Mario Bross, Tetris, Autka, Czołgi i wiele innych, i te kłótnie o joysticka.

    Kiedyś z siostrami zrobiłyśmy na święta pierogi-niespodzianki, były z bananem i mandarynką, na szczęście nie trafiłam na ani jednego takiego pieroga.

    Święta dla mnie są chwilą na złapanie oddechu, podsumowanie roku, spędzenie tych dni z rodziną i z najbliższymi i przede wszystkim na odpoczynek zarówno od pracy, jak i sportu. Chwila, w której nabieram sił na nadchodzący Nowy Rok i nowy sezon pełen wyzwań.

     

    Aleksandra Kolasa,

    radna Zjednoczonej Prawicy

     

    Lśniące okna, pachnące firanki, błyszczące podłogi – to pierwsze skojarzenie świątecznego czasu. Do tej pory często wspominam święta z czasów dzieciństwa i moją mamę, która co roku pisała ze mną list do św. Mikołaja, który wkładaliśmy w lufcik okna. Co roku czekałam na Mikołaja aż zabierze list. Gdy budziłam się rano, listu nie było.

    Święta to również smak pierogów przyrządzonych przez moją babcię. Smak, który, niestety, już nie wróci. Aby utrzymać tradycję naszych rodzinnych potraw, moja mama zapisała stare przepisy w zeszycie. Myślę, że magia świąt Bożego Narodzenia udziela się wszystkim, zarówno dorosłym, jak i dzieciom, ponieważ to ona niesie ze sobą radość oraz wytchnienie w tym świątecznym okresie.

     

    foto: ŁASK NA STARYCH ZDJĘCIACH

     

     

    Wesołych Świąt!

    Udostępnij