• 1 czerwca 2016 roku odszedł Jarosław Borszewicz, znany łaski poeta

     

    Śmierć Jarosława Borszewicza spadła na wszystkich jak grom z nieba. Zmarł nagle 1 czerwca 2016 roku, jadąc swoim rowerem. Nie był to wypadek komunikacyjny.

    Borszewicz miał 60 lat, z wykształcenia był scenarzystą filmowym.

    Nie ma ludzi mniej czy bardziej ważnych, bo każdy jest dla kogoś tym najważniejszym. I nie ma ludzi mniej czy bardziej wartościowych, bo człowiek jest wartością sam w sobie. Pan Jarek Borszewicz wniósł w krajobraz Łasku powiew oryginalności, niebanalności, swoistej odwagi i dystansu. Pojawił się nagle gotów do zawierania znajomości, otwarty na nowych ludzi, kolorowy pośród wszechobecnej szarzyzny. Tworzył i dzielił się swoją twórczością, choć próżno by szukać go wśród nagradzanych czy fetowanych. Nawet po ogromnym sukcesie musicalu „Łaski bez” nie udzielał wywiadów, nie stawał przed obiektywami aparatów. Wydawał się zawstydzony pochwałami, a przecież nie miał powodu. Czy był lubiany? Przez pewną grupę ludzi z pewnością. Nieco zabałaganiony, rozkojarzony mógł z lekka irytować, ale jednocześnie potrafił rozśmieszyć własnej produkcji neologizmem, skomplementować w ten rzadko już spotykany, staromodny sposób. Byli i tacy, którzy go nie akceptowali, wyśmiewali, obrażali. Raził ich entuzjazm, ruchliwość, odmienność Pana Jarka. Nie rozumieli, że można chcieć coś dawać, bo sami zawsze tylko potrafili brać. Pan Jarek poczynił trzy publikacje, z których „Jak ładnie pachniesz Łaseczkiem” obecna jest w bardzo wielu domach. Był to ukłon w stronę mieszkańców, pewna próba zapoznania się, choć absolutnie niespoufalenia. Jego tomiki wierszy „Mroki” i „Zezowaty duet” dla odmiany, to nie lektura dla każdego. To zbiorki dla osób lubiących trudną, czasem kontrowersyjną w treści poezję. Osób kochających słowo – wspomina poetę jedna z mieszkanek.

     

     

    Urodził się pięć razy

     

    O sobie mówił tak.

    Po raz pierwszy urodziłem się jesienią 1956 roku. Drugi raz przyszedłem na świat w czerwcu 1978 roku, gdy wygrałem konkurs na najlepszy debiut roku („Debiuty 78”). Po raz trzeci urodziłem się w czerwcu 1980 roku, gdy po pijanemu zdałem konkursowe egzaminy i dostałem się do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, po czym – już po trzeźwemu – zakochałem się z wzajemnością w najpiękniejszej dziewczynie w historii Szkoły Filmowej. Czwarty raz narodziłem się w poniedziałek 14 grudnia 1981 roku – w pierwszym roboczym dniu stanu wojennego – gdy z Wydawnictwa Łódzkiego odebrałem sygnalny egzemplarz debiutanckiego tomiku pt. Zezowaty duet. Do dziś pamiętam jakież małe i bezbronne wobec moich wierszy wydawały mi się tego dnia mijające mnie czołgi. Po raz piąty urodziłem się w roku 1985, gdy uzyskałem niepodważalny dowód na to, że Boga nie ma. Szósty raz urodziłem się w roku 1987, gdy uzyskałem niepodważalny dowód na to, że Bóg istnieje. Po raz siódmy narodziłem się w roku 1998, gdy sprzedałem swój pięćdziesiąty scenariusz filmowy oraz zdobyłem setną nagrodę za swoje filmowe i literackie pisiu-pisiu i zafundowałem sobie piętnastoletni urlop od literatury. Ósmy raz urodzę się w 2015 roku, gdy moja debiutancka powieść (a właściwie poezjowieść lub powieściozja) pt. Mroki ukaże się w takiej formie, w jakiej – z różnych względów – nie mogła objawić się w roku 1983.‍

    Jego ostatnie dzieło to „Zezowaty duet oraz nowe wiersze” wydany przez łaski Intrograf. Tomik poezji skupiony jest na miłości, również tej nieszczęśliwej.

     

    Pogrzeb ze słonecznikami

     

    Pogrzeb Jarosława Borszewicza odbył się 8 czerwca o godz. 11.00 w kaplicy cmentarnej w Łasku. Pogrzeb zgromadził bardzo wiele młodych osób, które nie potrafiły pohamować łez. To pokazuje, jakim człowiekiem był Jarosław Borszewicz. Zamiast brać dawał: nadzieję, uśmiech, radość, ciepłe słowo. Zawsze znalazł czas dla drugiego człowieka, nigdy nie odmawiał chwili rozmowy. Nieco egocentryczny, miał jednak wielkie serce. W świetnej kondycji przemierzał powiat łaski na kultowym rowerze…

    Żółte słoneczniki przykryły mogiłę. Jarosława Borszewicza nie ma już wśród nas. Pozostanie w pamięci oraz zaklęty w swoich ukochanych kwiatach, bo gdy przyjdzie nam patrzeć na słoneczniki, ujrzymy w nich uśmiechniętą twarz poety.

    Udostępnij