• Agnieszka Sobczak: – Pańska stadnina koni huculskich jest pierwszą w województwie łódzkim. Skąd pomysł na tę pionierską hodowlę w centralnej Polsce, w Borszewicach?

    Jacek Banasiak: – Pierwszy raz spotkałem konie huculskie w Bieszczadach. Z fascynacji nimi narodził się pomysł, który zacząłem realizować od zakupu w 1995 roku pierwszego ogiera. Lunatik jest do dziś ulubieńcem całej rodziny, podobnie z resztą jak wałach Lord – zakupiony jako drugi.

    Dlaczego akurat hucuły, a nie kłusaki, kuce czy araby?

    – Hucuły to z reguły łagodne i wyjątkowo wytrzymałe, odporne na choroby i długowieczne konie. Żyją ponad 30 lat. Są bardzo mądre. Nasze potrafią wejść do domu po chleb albo położyć się pod jeźdźcem, gdy mają go dość. Wśród hucularzy znana jest historia stada koni, które na planie filmowym miało wpaść w wilcze doły. Pierwszy raz się nabrały, ale drugi raz już nie. Reżyser do dubla musiał wymienić całe stado.

    Jak liczna jest pańska hodowla?

    – W tej chwili stado liczy 30 koni (klacze, wałachy, źrebaki) i dwa ogiery hodowlane do krycia klaczy. W stadninie mamy oficjalny punkt kopulacyjny.

    Konie tej samej maści są do siebie podobne, czasem trudno je rozróżnić. Pan z pewnością nie ma z tym najmniejszego problemu.

    – Oczywiście, że nie mam. Każdy koń ma swoje imię, które nadaje się mu po hodowlanej linii klaczy. W praktyce chodzi o to, że imię źrebaka zaczyna się tą samą literą, co imię jego matki.

    Imię konia to nie jedyny obowiązek hodowlany, pozwalający ustalić jego tożsamość.

    – Każdy koń ma swój paszport i chip wszczepiony w szyję pod skórę. Taki mikroprocesor chroni zwierzę i właściciela przed kradzieżą, szczególnie przy nielegalnym przekraczaniu granicy. Wówczas na bramce dzięki elektronice można ustalić, czy dane generowane przez chip są zgodne z numerem znajdującym się w paszporcie.

    Prowadzi Pan szkółkę jeździecką. Jak długo trzeba uczyć się jazdy konnej, by dobrze radzić sobie w siodle?

    – Wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji człowieka, a także jego chęci do nauki. Najmłodszym, wyszkolonym przez nas jeźdźcem jest Majka Pakuła, która zaczynała swoją przygodę z hucułami, mając sześć lat. Początkowo przyjeżdżała z rodzicami – turystycznie, rekreacyjnie. Połknęła bakcyla i już w wieku dziewięciu lat wystartowała na zawodach w Rawie Mazowieckiej. Zrobiła furorę jako najmłodsza dżokejka.

    Przejechała cały tor?

    – Tak. Start ukończyła pozytywnie.  Wystąpiła wówczas na Armidzie, wyjątkowo spokojnej klaczy, z którą miała doskonały kontakt. Każdy następny wyścig na ścieżce huculskiej był nowym wyzwaniem i kolejnym sukcesem. W Pleckiej Dąbrowie  Majka zajęła drugie miejsce na Amfie. Dla mnie było to szczególne wydarzenie. Startowała młoda dżokejka na młodej klaczy. Podobnie jak Majka, zaczynał swoją przygodę z hucułami Damian Zawiasa. Przyjeżdżał rekreacyjnie, a teraz też startuje na zawodach.

    Jak dzieci reagują na konie podczas pierwszego spotkania?

    – Bardzo różnie. Niektóre są bezmyślne, niektóre za odważne albo za delikatne. Najważniejsze, by dziecko dobrać do charakteru konia, a konia do charakteru dziecka.

    A najstarszy, wyszkolony przez pana jeździec?

    – Najstarszy uczeń miał około 60 lat. Gdy nauczył się jeździć, kupił swoje konie. Teraz ma już dość liczne stado.

    Wasze konie uczestniczą w wielu krajowych konkursach, zajmując wysokie miejsca. Błysnęły już na świecie?

    – Jasne. Regularnie uczestniczymy w Międzynarodowych Zawodach Huculskich. Jedna z naszych klaczy – Hewia, wytypowana przez Polski Związek Hodowców Koni Huculskich spośród 20 najlepszych, zajęła 5 miejsce w Austrii w 2009 roku. Startowało wówczas 70 koni między innymi z Węgier, Rumunii, Czech, Austrii.

    Prowadzenie stadniny to duże wyzwanie szczególnie dla młodego człowieka. Nie ma pan czasem dość?

    – Hucuły należą do rodziny. Spędzam z nimi mnóstwo czasu. Jestem po kursie kowalskim, więc sam je podkuwam. Układam konie pod siodło i do zaprzęgu. Mam papiery instruktorskie, w związku z tym prowadzę zajęcia z jazdy konnej. Poza końmi opieki wymagają też inne zwierzęta: psy, koty, świnki wietnamskie i koziołek, który też czasem „robi” za konia, zaprzęgnięty zimą do saneczek – co z resztą bardzo lubi.

    Podkowa rzeczywiście przynosi szczęście?

    – Tak. Przynosi szczęście i chroni zarówno człowieka, jak i konia. Jest tylko jeden warunek, by jej moc działała. Musi być powieszona tak, by kształtem przypominała literę U.

    Plany na przyszłość?

    – Chciałbym rozwinąć hodowlę i gospodarstwo agroturystyczne. O czym marzę? O krytej ujeżdżalni. O tym, by każdy następny sezon był lepszy od poprzedniego. wywiad koń2

    Udostępnij